niedziela, 31 sierpnia 2008

Sufjan Stevens - Seven Swans


W takich chwilach chciał bym spać w starym cadilaku, mieć kapelusik, słomę w buzi
dziurawe jeansy i śmierdzącą koszulkę, leżeć w polu kukurydzy, sam.
Hipokryta ? być może, ale to mało istotne, istotne jest to jak człowiek potrafi być manipulowany przez rzeczy na pierwszy rzut oka proste.
Sufjan, to imię odziedziczył od założyciela ponad religijnej organizacji subud, do której
należeli jego rodzice, Stevens po Farmerze.
Obecnie sufjan mieszka na brooklynie w nowym jorku w pobliżu kensington, jego brat jest
biegaczem maratońskim. kogo to interesuje ??
pewnie nikogo ale chodzi mi tutaj o jedno, o przedstawienie jednego z najbardziej cenionych twórców niezależnych jako normalnego człowieka, który ma wiele do powiedzenia, nie wstydzi sie potępienia, krytyki, nie wstydzi się po prostu normalności co dzisiaj jest odpowiedzią na
odwagę.
Płyta seven svans to nawiązanie do biblii, i napisana także w oparciu o biblie, banjo, gitara, fortepian, oboj i wibrafon i słowa "kochaj Bliźniego" nabiera tutaj innego wymiaru, ta płyta jest pełna refleksji, przemyśleń, spokoju i ciszy, wyrywa nas gdzieś gdzie nie ma nikogo, podświadomie podpowiada nam abyśmy odizolowali se chociaż na chwile, i powiem wam ze to działa, nie ma sensu zgrywać twardziela i udawać, po prostu trzeba posłuchać i powędrować
w zakątki czy to naszej wyobraźni czy miejsca które jest dla nas wyjątkowe, sentyment tej muzyki otwiera nam oczy i obmywa, po prostu cieszmy się życiem

Don Tapczan

piątek, 1 sierpnia 2008

Koncert: The Mars Volta w Stodole. 25.07.08



No i proszę. MarsVolta znowu przyjechała do Polski, promować swój nowy album The Bedlam in Goliath. Tym razem udało mi sie tego nie przeoczyć. Koncert odbył się w warszawskiej Stodole, słynącej z często zmaszcoznego nagłośnienia- nie inaczej było tym razem. Ale o tym zaraz.
Omar i przyjciele weszli na scenę z dwudziestominutowym opóźnieniem, ale kiedy tylko zaczęli grać, wszyscy już o tym zapomnieli. Rozpoczęli genialnie, bo od Goliath'a, bardzo energetycznego kawałka z nowej płyty, w sam raz na rozgrzanie publiczności mokrej od deszczu który zaatakował zanim otworzyli klub. Niestety już na początku wszyscy zauważyliśmy że jest problem z nagłośnieniem, który niestety nie został rozwiązany do samego końca. Gitary było słychać bardzo dobrze, w przeciwieństwie do sekcji dętej, pomagajek i klawiszów, które gdyby nie grały w ogóle nikt by tego niestety nie zauważył. Problemy były też z wokalem. Cedric choć ma potężna krzepę wokalną, ne podołal w przekrzywkiwaniu się z jednym wielkim chatoycznym zgrzytem jaki leciał z glośników. Nawet gdy mówił coś między utworami, było bardzo ciężko zrozumiany. Ale wróćmy do koncertu.
Wraz z początkiem koncertu, na aree między publicznością a sceną, weszli fotografowie, którzy szybko jednak zostali wyrzuceni przez samego Cedrica, jako że zasłaniali oni widok ludziom za sobą. Trawający na płycie 7 minut Goliath przedłużył się o jakieś 15min: jak zawsze muzycy pogrążyli się w głębokiej improwizacji, która zaprowadziła ich gdzieś daleko, poza świat goliatha, po to by nagle, niespodziewanie, znów wrócić i dokończyć utwór. Dalej chłopaki zagrały ( jak widać na załączonej powyżej playliście, która udało sie nam zdobyć, ale o tym za chwilę) Viscera Eyes z 3 płyty, Wax Simulcra i Ouroborous z nowej. Nastepnie nastąpił, moim zdaniem moment kulminacyjny, czyli Ilyena, ze wspaniałym wstępem i potęzna dawką energii. Tu znowu odbył się kilkunastominutowy jam gitarowo-perksuyjno-bassowy, który zakończył się słynnym z ich koncertów przejściem w Cygnusa. To było coś niesamowtiego. Niestety, w tym momencie jeszcze mocniej utkwiłem się w przekonaniu ze nowy perkusista kapeli- Thomas Armon Pridgen (lat 24!!!) nie do końca do kapeli pasuje. Jak najbardziej jest on cholernie utalentowanym muzykiem, ale nie ma poczucia kiedy trochę zwolnić, co w muzyce MarsVolty wbrew pozorm jest bardzo ważne. Kiedy przeszli do Cygnusa, Pridgen zdecydowanie uderzał za mocno i za szybko: do tego stopnia, że sam Omar, będący swoistego rodzaju szefem na scenie, odwrócił sie i kazał mu troche zwolnić. Po najdłuższym, bo chyba 35minutowym jamie z Cygnusa, chłopaki zagrali jedyny spokojny utwór na koncercie: The Widow. W sam raz, aby publiczność mogła chwilę odsapnąć po 6 ostrych kawałkach.
Jeszce długo przed koncertem słyszałem, że ma on trwać ok 3 godzin, więc jakże było olbrzymie moje zdziwienie gdy po zagraniu Aberinkuli muzycy podziękowali, rzucili pałeczki i kostki od gitar w tłum i zeszli- po niecałych dwóch godzinach grania. A że MarsVolta jest znana z tego, że bisów generlanie nie gra, byłem trochę załamany. Jeszcze bardziej się zdołowałem, gdy zobaczyłem zdobytą przez kolegę Adriana playlistę, na której widniały jeszcze dwie pozycje, które nie zostały zagrane. Na pociszenie udało się nam jeszcze zdobyć po kostce do gitary.
Tym sposobem zakończył się koncert, który mimo wszystko zaliczam do udanych. Zostaje tylko czekać do kolejnej wizyty Omara z chłopakami w Polsce i mieć nadzieje, że nagłośnienie i czas konceru będą lepsze. Z tego miejsca pragnę jeszcze pozdrowić Adriana, który poświęcił się i kosztem uderzenia od ochroniarza zdobył playliste :)
Na koniec, Ilyenka. Słabej jakości ale jest:






Szadi